Mizantrop

Do obejrzenia tego kryminału zwabiły mnie dwa nazwiska odtwórców głównych ról. Ben Mendelsohn, którego bardzo lubię od czasu „Outsidera” i „Bloodline” oraz Shailene Woodley, która zachwyciła mnie już wiele razy od serii „Niezgodna” zaczynając na „Wielkich kłamstewkach” czy „Adrift” kończąc. Nazwisko reżysera gdzieś mi dźwięczało, ale dopiero potem skojarzyłam jego „Dzikie historie„. Argentyńczyk Damian Szifron zrealizował tę historię kryminalną w zeszłym roku, można ją zobaczyć w streamingu i nadaje się na wiosenny wieczór, choć trzeba przyznać, że jest krwawy a początek dosyć mocny i nie oszczędza widza. Ale całość zrealizowana jest bardzo dobrze i trzyma w napięciu. Mendelsohn gra agenta FBI, Geoffreya Lammarka, który szuka seryjnego mordercy i który przypadkiem trafia na młodą policjantkę, Eleanor Falco. Sposób myślenia i szybkość reakcji Falco wzbudza zainteresowanie Lammarka i bierze ją do swojej ekipy. I jak można się domyślać ten duet świetnie się zgra z wielu powodów. Jednym z nich jest wielka samotność i wyalienowanie młodziutkiej Eleanor, która jakoś dziwnie rozumie zachowanie mordercy grasującego w Baltimore. Bardzo dobrze poprowadzona narracja pozwala poznać bliżej dziewczynę, starszego agenta i powody takich a nie innych zachowań mordercy, a do tego obserwujemy walkę wewnętrzną w służbach o to, kto ewentualnie oberwie za niepowodzenie akcji. Z laurami za wyjaśnienie sprawy może być ciężko i może się za nimi kryć więcej niż to wygląda na pierwszy rzut oka. Ale Falco uniesie całość. Polecam, dwójka głównych aktorów warta jest poświęcenia wieczoru.

Piep*zyć Mickiewicza

Po genialnym i niepowtarzalnym „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów” nie sięgam już po filmy o tematyce szkolno-wychowawczej. Żaden nie jest w stanie zbliżyć się poziomem do wspomnianego nawet na kilometr. Tę polską historię zrealizowaną w roku obecnym przez Sarę Bustamante-Drozdek na podstawie scenariusza Kacpra Szymańskiego odpaliłam wyłącznie dla Dawida Ogrodnika i okazało się, że tylko on (no i paru młodych mało znanych twarzy) jest wart uwagi, Choć zabieg z opadającą na oko grzywką strasznie mnie denerwował, widać, że i aktor miał z tym duży problem. Chyba lepszy byłby tatuaż aby pokazać luz postaci. Banalna historia: zbuntowana młodzież, wyluzowana na maksa (deskorolki, rap itd.), której już nikt w szkole nie chce wychowywać i każdy z nauczycieli kombinuje jak tu się ich pozbyć. Oraz nowy pedagog w szkole, polonista, wyrzucony z uczelni, zajmujący się pisaniem książek ale brak kasy zmusza go do podjęcia stałej pracy. No i wspólne szukanie porozumienia. Młodzież początkowo bardzo wbrew sobie ale niekonwencjonalny belfer znajduje drogę do umysłów tych diabłów z IIB. Film byłby zupełnie nie do oglądania gdyby nie Ogrodnik, który znowu pokazał klasę i to, że wszędzie potrafi znaleźć klucz do sukcesu. Trochę przerysowany Jan Sienkiewicz jest najjaśniejszym punktem tego filmu, a towarzyszą mu fantastyczni młodzi: Hugo Tarres, Wiktoria Koprowska, Artur Gwizdak, Ada Grodzka, Krystian Embradora, Aleksandra Izydorczyk, Igor Pawłowski, Dariusz Wieteska, Paulina Zwierz i wielu innych. Są też Weronika Książkiewicz, Joanna Liszowska czy Jarosław Gruda. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli talentu Dawida Ogrodnika.

Mocny temat

To niezbyt długa, fabularyzowana i nieco udramatyzowana filmowo opowieść o kulisach i samym wywiadzie, którego udzielił brytyjski książę Andrzej po tym, gdy wybuchła afera finansisty Jeffreya Epsteina. Obaj panowie byli bardzo zaprzyjaźnieni, do tego stopnia, że korzystali z usług tych samych panienek, co gorsza młodych i bardzo młodych. Wybuchła afera pedofilska, która zmiotła Epsteina z rynku i ze świata. To drugie dosłownie, bo jego śmierć w areszcie budzi wiele wątpliwości a strażnicy więzienni zostali oskarżeni o zaniedbanie obowiązków. Film Philipa Martina zrealizowany w tym roku skupia się na drobiazgowej opowieści o tym, jak bezkompromisowi dziennikarze programu Newsnight od chwili otrzymania od Jae Donnelly’ego zdjęcia wspólnego spaceru obu panów usilnie pracowali nad uzyskaniem wywiadu z ulubionym synem Elżbiety II. Do wywiadu w końcu doszło, bo arogancki i pewny siebie Andrzej uznał, że to dobrze wpłynie na jego wizerunek. Tak samo sądził Pałac i doradcy. Ale od czego są dziennikarze, którzy świetnie przygotowani, doprowadzili księcia Andrzeja do wyznań. Pogrążył się sam tak poważnie, że kilka dni później musiał się wycofać zupełnie z życia publicznego. Film jest zrobiony bardzo dobrze, z nerwem i tempem. Do udziału w obrazie zaangażowano dwie gwiazdy i kilku znakomitych aktorów. Przeprowadzającą wywiad Emily Maitlis zagrała Gillian Anderson, świetny wybór ale rola trochę dla aktorki tego formatu za mała. To chyba był wyłącznie bardzo atrakcyjny, ale tylko wabik dla publiczności. Drugą gwiazdą, która została zaproszona do udziału w tym filmie, to fantastyczny Rufus Sewell w roli księcia Andrzeja, odmieniony zresztą charakteryzacją nie do poznania. Towarzyszą im m. in. Keeley Hawes i Billy Piper, oraz znakomity Connor Swindells w roli paparazzo (podziwiam go za rolę w serialu”Sex Education„). Polecam bardzo, bo warto w epoce polskich Suwartów zobaczyć jak wygląda prawdziwe dziennikarstwo.

Skrytka

Tak właściwie wizualnie to nie jest film tylko sztuka teatralna. Cała akcja tego dzieła z roku 2022 rozgrywa się w pracowni krawieckiej – recepcji i zapleczu, a ilość postaci biorących udział w całej tej historii nie przekracza dziesięciu, w czym kilka w ogóle nie zabiera głosu. Graham Moore, twórca tak znakomitego filmu jak „Gra tajemnic„, skupił się tym razem na historii gangsterskiej, która rozgrywa się w Chicago w 1956 roku. Anglik, Leonard Burling, mistrz krawiecki (nie taylor jak podkreśla) opowiada tę historię zza kadru skupiając się na czynnościach towarzyszących szyciu bardzo eleganckich garniturów dla dżentelmenów. Opowiada o tym, że całej sztuki szycia nauczył się w Londynie, ale wygoniły go dżinsy. Bo ludzi przestało być stać na ręcznie szyte eleganckie ubrania, zadowalają się ciuchami, które są nieco mniej wymagające i wygodniejsze. I tańsze rzecz jasna. Pracownia, w której pracuje Burling z recepcjonistką, staje się miejscem kontaktowym miejscowej mafii. I tu rozgrywają się dramatyczne chwile związane z tytułową skrytką. Nie brak dramatyzmu i krwi, ale fascynujące w tym filmie są dwie rzeczy: słowa, dialogi oraz postać mistrza, fenomenalnie zagranego przez Marka Rylance’a. To właściwie aktorski popis tego rewelacyjnego aktora, którego znamy z wielu kreacji (najważniejsza to oczywiście rola drugoplanowa w „Moście szpiegów” Stevena Spielberga za którą otrzymał Oscara). Jego postać jest na ekranie przez cały film, ale jest tak elektryzująca i fascynująca, że nie pozwala oderwać wzroku. Co przy formule teatralnej realizacji jest niesamowitym osiągnięciem. Na scenografię zwróciłam uwagę dopiero przy powtórnym seansie, bo naprawdę za pierwszym razem nie mogłam dostrzec niczego poza główną postacią. Polecam, to nieodkryta kameralna perełka.

Śnieżne bractwo

Prawie dokładnie trzydzieści lat temu ta historia została opowiedziana po raz pierwszy. W 1993 roku Frank Marshall zrealizował obraz pt. „Alive, dramat w Andach„. Nowe, świeże spojrzenie na tę dramatyczną historię stworzył w zeszłym roku J. A. Bayona, reżyser hiszpański, a film powstał w koprodukcji urugwajsko – hiszpańsko – chilijsko – amerykańskiej. Oparty na faktach, po premierze tego filmu w 50 rocznicę wydarzeń ukazał się wywiad z jednym z żyjących jeszcze uczestników tej historii, Nicolasem Guzmanem. W październiku 1972 roku urugwajski samolot wyczarterowany dla drużyny rugby, lecący z Urugwaju do Chile rozbił się w Andach. Na pokładzie było 45 pasażerów, część zginęła na miejscu, a część ocalonych szukała wyjścia z tej śmiertelnej pułapki. Bez jedzenia musieli posunąć się do ekstremalnych wyborów aby przetrwać. Właśnie: musieli? I to jest główny problem poruszony w filmie. Historia opowiedziana z taktem, wyczuciem i zrozumieniem dla wszystkich postaw bohaterów tej historii. Z zupełnie nieznanymi twarzami, na surowo. Ostatecznie ocalało 16 osób, przebywali w górach 72 dni. Niesamowita historia, warta obejrzenia i przemyślenia. To trzeba obejrzeć.

Virgin River

Jeśli macie chandrę, doła i chcielibyście oderwać się od rzeczywistości, to serdecznie polecam 54 czterdziestominutowe mniej więcej odcinki (5 sezonów) bardzo malowniczego serialu, którego akcja dzieje się w przepięknej miejscowości Virgin River. Mówi się o Kalifornii, ale serial kręcony jest w Kanadzie, w Kolumbii Brytyjskiej w Górach Skalistych i w Vancouver. Przepiękne krajobrazy i cudowne zdjęcia wzmacniają historię. Przypomina klimatem niezapomniany „Przystanek Alaska„. Miasteczko jest małe, położone w lasach na stokach gór w okolicy rzeki i jezior, wszyscy się znają i wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Miejscowy gabinet lekarski zwany szumnie prywatną kliniką prowadzi lekarz Vernon Mullins nazywany przez wszystkich Doc. Jego opiekuńcza i kochająca żona Hope, burmistrz miasteczka, chce wspomóc starzejącego się i słabnącego męża i sprowadza mu pomoc w postaci młodej, sprawnej i niezależnej Melindy Monroe. Mel jest w żałobie, nie potrafi pogodzić się ze śmiercią swojego męża i postanawia całkowicie zmienić swoje życie. Porzuca więc luksusową klinikę w Los Angeles i próbuje zamieszkać w prowincjonalnym miasteczku w górach i lasach daleko od tego, do czego przywykła. Nie jest prosto, gdy zaczyna się samemu daleko od bliskich ale w miasteczku nie brakuje usłużnych i bardzo sympatycznych ludzi. Jednym z nich jest Jack Sheridan, były marine a obecnie właściciel jedynego baru w miasteczku, któremu Mel natychmiast wpada w oko. Ze wzajemnością, co od razu widać, słychać i czuć. Tak naprawdę domyślamy się mniej więcej co dalej, ale jest to tak zgrabnie, ciepło i z wdziękiem opowiedziane, że przy oglądaniu tejże historii zapominamy o własnych problemach. Uprzedzam, nie wszystko idzie zawsze łatwo i pięknie, życie wszystkich bohaterów przeplatają dramaty, traumy i chwile szczęścia. Miłość jest piękna, niesnaski interesujące, ploteczki, ciąże, romanse, ba, trafiają się i tragedie, strzelanki czy przemyt. Ci, co zejdą na złą drogę szybko wracają i większość (nie wszystko) dobrze się kończy. Do tych historii dochodzą przepiękne zdjęcia i fajna obsada. Ze znanych twarzy mamy tylko Tima Mathesona i Anette O’Toole, ale Alexandra Breckenridge, Martin Henderson i wielu mniej znanych aktorów także wzbudzają sympatię i świetnie sobie dają radę. Generalnie wiele nieogranych ale bardzo sympatycznych twarzy. Ogląda się znakomicie, to jeden z tych seriali gdzie mam problem z odłożeniem następnego odcinka na później lub na jutro. Zostało mi ostatnich kilka, ale pocieszam się, że ekipa zebrała się właśnie pod Vancouver by nakręcić następny, szósty sezon, i spodziewam się, że Netflix wypuści go pod koniec roku.

Kochanica Francuza

Najpierw była książka Johna Fowlesa. Potem powstał scenariusz Harolda Pintera (nominacja do Nagrody Akademii za scenariusz adaptowany), a w 1981 Karol Reisz zrealizował znakomity film. I po tylu latach (33!) obejrzałam sobie ten fantastyczny obraz po raz kolejny. Nieco mroczna, ale czarowna historia XIX romansu Sary z dwoma panami. Legendarny Francuz oraz Charles, który właśnie zaręczył się z inną. Do tego wszystkiego równolegle obserwujemy, na planie kręconego filmu opowiadającego historię Sary, romans dwojga głównych aktorów. Wszystko ładnie się ze sobą przeplata, uzupełnia tym bardziej, że każda historia ma inną temperaturę i inny wydźwięk. Zderzenie epoki wiktoriańskiej ze współczesnością także robi świetny klimat. Najważniejsze są jednak role główne, które Reisz powierzył dwójce już wtedy rewelacyjnych aktorów ale jeszcze na początku swojej zawodowej drogi. Meryl Streep i Jeremy Irons podjęli się podwójnych ról i zrobili to fantastycznie. Do tego stopnia, że oboje dostali nominację do Oscara za główne role. Należało się.
I na koniec dodam, że ten film prawie się nie zestarzał.

Rojst: Millenium

Ostatni, pożegnalny sezon (chyba?!) tego znakomitego polskiego serialu jest najlepszy. Widać, że twórcy rozwijali się wraz z nim i dojrzewanie zrobiło wszystkim bardzo dobrze. Seria 6 odcinków zamyka całą historię, kończy wszystkie wątki i wypełnia wszystkie historie. Widz zostaje z pełnym obrazem małego miasta od II wojny do końca XX wieku i widzi w całości bohaterów tej opowieści. Mimo, że tytuł sugeruje koniec stulecia to część historii dzieje się w latach 60 w początkach istnienia hotelu. Filip Pławiak wciela się w młodego Kociołka, czyli jest młodszym Fronczewskim. Natomiast Tomasz Schuchardt gra młodego towarzysza Jassa, w którego starszą wersję wciela się Janusz Gajos. Świetny pomysł, jeszcze lepsze wykonanie. Towarzysz Jass to ojciec policjantki Anny Jass (Magdalena Różczka). Ale gwiazdą, która kradnie całość jest dla mnie Łukasz Simlat. Jego postać policjanta na wylocie to poezja i też uważam, że należy mu się jakiś spin-off, bo to słabo widoczny fantastyczny aktor, któremu należy się serial.
Mój zachwyt obudziły także dwa elementy, szczegóły właściwie. Jeden to kompletny drobiazg, ale jakże wymowny. Otóż zaraz po czołówce w piątym odcinku pojawia się krajobraz miejski, traf chce (a raczej reżyser Jan Holoubek), że na tym ujęciu widnieje najsłynniejszy katowicki „drapacz chmur”, zbudowany na początku lat 30. ubiegłego stulecia, który w serialu gra rolę prokuratury. Ważny dla rodziny reżysera, bo w latach 60 ojciec Jana, Gustaw Holoubek, mieszkał w nim na szóstym piętrze i to piętro na ujęciu widać. Drugi element to bardzo wymowna scena kończąca serial: Andrzej Seweryn w duecie z Marią Seweryn zagrali wzruszającą scenę. Jak obejrzycie zrozumiecie co mnie w tym wzruszyło, napisać nie mogę, bo zepsuję pointę reżysera.

Detektyw: Kraina nocy

Chyba staję się fanką seriali, a na pewno dłuższych metraży niż filmy kinowe.
Dziś o najnowszej części serialu, którego emisja zaczęła się dziesięć lat temu od sezonu z udziałem znakomitego Matthew McConaughey i równie znakomitego Woody Harrelsona. Drugi i trzeci sezon były takie sobie, nawet nie chciało mi się o nich pisać. Natomiast teraz pojawił się sezon czwarty, który ma tajemnicę, klimat, specyficzne miejsce akcji, świetną obsadę (Jodie Foster kradnie całe show) oraz naprawdę genialną muzykę od czołówki zaczynając. Rozwiązanie zagadki wprawdzie może budzić uśmiech i być nieco rozczarowujące, ale to jakby nie wnosi nic do tego, że całe 6 prawie godzinnych odcinków ogląda się naprawdę dobrze. Trzymają w napięciu i przy ekranie. Główna bohaterka to policjantka, zesłana na kompletny wygwizdów w dalekiej od cywilizacji Alasce, żyje sobie pracą samotnie i opiekuje się nastoletnią buntowniczką z rodziny. Poruszamy się wraz z Liz Danvers wśród Inuitów, obserwujemy ich wierzenia i zwyczaje, które mieszają się ze znanymi amerykańskimi przyzwyczajeniami. Właśnie zaczyna się polarna noc, obserwujemy ostatni zachód słońca, zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Wszędzie śnieg, lód i wieczna ciemność. I w tych właśnie okolicznościach miejscowi znaleźli zamarzniętych siedmiu mężczyzn z ośmioosobowej ekipy pobliskiej stacji badawczej. Do Liz należy odkrycie czy, kto i dlaczego spowodował śmierć naukowców, tym bardziej, że brakuje jednego a znalezieni zamarznięci panowie byli nadzy i tworzyli swego rodzaju Grupę Laokoona z wstrząsającym wyglądem przerażonych twarzy. Do tego wszystkiego dochodzeniu towarzyszą tajemnicze przeszkody ze strony dowództwa policji czy pracowników pobliskiej kopalni, oraz protesty miejscowych mieszkańców przeciw zanieczyszczeniom wody. Wszystko to daje interesującą dawkę emocji, zagadek i obserwacji ludzi żyjących w Krainie Nocy. Polecam. I zwróćcie uwagę na muzykę.

Najwspanialsza noc w historii popu

Dziś będzie baaaaardzo nietypowo. I muzycznie. Bardzo.
Należę do tej grupy, która pamięta te chwile i ten niesamowity i zasłużony szum wokół tego wydarzenia. Brałam udział w tym jak miliony ludzi na świecie za pomocą radia i wszelkiego rodzaju nośników muzyki dostępnych wtedy dla szarego człowieka na całym globie. I dlatego też z wielką przyjemnością zasiadłam przez ekranem telewizora aby sobie przypomnieć te wzruszające chwile ludzkiej w ogóle i gwiazdorskiej w szczególe solidarności z najbiedniejszymi z Afryki.
Otóż pewnej styczniowej nocy 1985 roku w Los Angeles największe gwiazdy muzyki pop z całego świata zebrały się, żeby za darmo wziąć udział w nagraniu tylko jednej piosenki, z której dochód przeznaczony był dla głodujących w Afryce. Bao Nguyen, reżyser i producent, zrealizował trwający ponad półtorej godziny film dokumentalny, który opowiada w sposób barwny i bardzo ciekawy o kulisach tej nocy. O pomyśle Harry’ego Belafonte, tworzeniu bardzo prostego tekstu, komponowaniu chwytliwej muzyki. O kręceniu klipa, który został wypuszczony razem z utworem. Piosenkę „We Are The World” napisał duet Lionel Ritchie i Michael Jackson, a do nagrania namówili inne wielkie gwiazdy takie jak np. Cyndi Lauper, Bruce Springsteen, Dionne Warwick, Quincy Jones, Bob Dylan, Kenny Rogers, Harry Belafonte, Paul Simon, Tina Turner i wielu, wielu innych. I to od Sasa do lasa. Samo wyliczanie uczestników tego przedsięwzięcia zajęłoby dwie notki. I już samo zaproszenie do studia ponad 20 takich gwiazd i wspólna praca rodziło problemy. Dlatego organizatorzy przy wejściu wywiesili kartkę: Ego zostawiamy za drzwiami. Film ten pokazuje też nastrój, zachowanie, tryb pracy, wspólną kolację i pracę przez ponad 10 godzin. Wszystko uzupełniają rozmowy z uczestnikami tej imprezy. Fascynujący film, który pokazuje, że ludzie potrafią być solidarni. Wprawdzie zrywem, ale potrafią zrobić dużo dobrego. Piosenka przyniosła ponad 90 mln $ zysku, dostała wiele nagród i bardzo długo utrzymywała się na pierwszym miejscu list przebojów na całym świata. Lubię ją do dziś.

https://youtu.be/CJ6WGN8WH3Y?si=swex0JRwgma9UgbX