Pierwszy człowiek

Nie jest prosto zrobić zajmujący film o czymś, co większość widzów zna dobrze. Jeśli nie z własnych zapamiętanych obserwacji, to choćby z opowieści i z historii. Bo to jest już historia, choć tak niedawna i tak dobrze znana. Muszę zacząć od końca filmu, bo nie da się inaczej. Ale niczego nie zdradzam, znacie to, niektórzy z nas widzieli to na żywo na ekranach telewizorów. Reżyser „Whiplash” i „La la land„, Damien Chazelle tym razem opowiada o pierwszym człowieku na Księżycu. I właśnie tym małym krokiem człowieka, a wielkim skokiem ludzkości 21 lipca 1969 kończy się znakomity i bardzo poruszający film zrealizowany w 2018 roku. Cała, prawie dwu i półgodzinna opowieść jest o tym, jak Neil Armstrong do tego doszedł i jak to osiągnął. Bardzo drobiazgowo, ale nie nudno realizatorzy potraktowali kolejne etapy kosmicznego wyścigu USA : ZSRR, przygotowania i przeżycia biorących w tym udział inżynierów i astronautów od 1961 roku. Do tego dodano wiele elementów z życia prywatnego Armstronga, z osobistą tragedią na samym początku drogi. Pięknie pokazano małżeństwo astronauty, zwłaszcza wsparcie żony, pełne zrozumienia i tolerancji. W roli Janet wystąpiła Claire Foy (królowa Elżbieta z serialu „The Crown„). Ryan Gosling świetnie zagrał samotnego człowieka, którego jedynym motorem działania jest ambicja i upór. Samotny, skupiony na tym co robi, chłodny, pozbawiona uczuć maszyna. Widzimy jednak, że to nieprawda. Znakomite zdjęcia i cudowna muzyka uzupełniają opowieść, a cisza towarzysząca spacerowi Neila po Księżycu powoduje niesamowite wzruszenie. Dla mnie to najpiękniejsza scena filmu, uświadamiająca widzowi jak małym pyłkiem jesteśmy i jak wiele potrafimy. Świetny film.